(Stadion GOKF, zdjęcie pochodzi z serwisu Google Earth) |
Na bieżni inny biegacz właśnie kończył swój trening. Poza nim żywego ducha. No może nie licząc właścicieli czworonogów oprowadzających swoich podopiecznych po wale okalającym stadion. Trochę to wzbudziło moją obawę, bo wolałbym nie ścigać się z psiakiem.
Szybka rozgrzewka. Spojrzenie na listę międzyczasów. Właśnie! Żeby dobrze panować nad tempem, w domu przygotowałem sobie listę międzyczasów co dwieście metrów. Co pół okrążenia mogłem weryfikować prędkość z jaką biegnę. Pozwala to też uniknąć szarżowania na pierwszych okrążeniach. Zgodnie z planem założyłem czas o dziesięć sekund wolniejszy niż na planowany maratonie, czyli w moim przypadku 4:40.
Wystartowałem i już po pierwszych dwustu metrach wiedziałem, że idę trochę zbyt szybko w stosunku do zakładanego czasu. Kolejne międzyczasy i na każdym mniej więcej o 4 sekundy poniżej zakładanego. Najważniejsze, że tempo mam równe. Ostatecznie pierwszy tysiąc zamiast zakładanych 4:40 wyszedł 4:20, czyli w okolicach mojej startowej prędkości na 10 km. Czułem się jednak mocny. Szybko zweryfikowałem zamierzenia i postanowiłem w tym tempie wykonać wszystkie biegi. Ostatecznie zrobiłem 7x1000 w szybszym tempie, a potem... przyszła ulewa :)
Ostatecznie bieganie po stadionie okazało się nie takie straszne jak je pamiętałem. Z zalet wymieniłbym przede wszystkim płaską i równą powierzchnię oraz możliwość dokładnej kontroli tempa. Z wad; to co mi zawsze przeszkadzało, czyli znużenie kręceniem kółek, które przyszło w połowie treningu (czyli po około 16 rundach).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz