13 czerwca 2014

Opowieść o baciku z gówna

Zapewne gdybym się urodził kilka lat, a może wieków, wcześniej, w jakimś lokalnym wyszynku gęślarz delikatnie szarpiąc struny snułby opowieść o tym co zdarzyło się w miniony weekend w Brodnicy. Zaś zasłuchana gawiedź wisiałaby nad kubkiem z otwartą gębą, patrząc w dal z rozmarzeniem. Jednak przyszło mi żyć dziś, gdzie o czynach wielkich ludzie dowiadują się z serwisów informacyjnych głównych kanałów telewizyjnych, a żeby się tam dostać musiałbym się pewnie pozbawić męskości i zapuścić brodę. Jako, że na jedno ani drugie niespecjalnie mam chęć, po prostu opiszę co się wydarzyło.

6 czerwca 2014

Zaraz się zacznie


Gdyby jeszcze dwa miesiące temu ktoś zapytał mnie po co jadę na triathlon do Brodnicy, bez wahania powiedziałbym, że po wynik. Dzisiaj już nie jestem taki pewien, czy jadę tam po wynik, czy może po nowe doświadczenia.

Jest w triathlonie kwestia, która wydaje się, najistotniejsza i zarazem najtrudniejsza do określenia. To kwestia oczekiwań. Dla jasności nie chodzi mi o to, czy dadzą fajną koszulkę w pakiecie albo czy będzie mój ulubiony żel na punktach odżywczych. W zasadzie mam to w d.... Bardziej nurtuje mnie to, czego mogę oczekiwać od samego siebie. Gdzie postawić granicę? Wiadomo, że to zawody i wiadomo, że pójdę w trupa, tylko jak to wszystko poukładać, żeby ten trup był na mecie, a nie przed połową biegu jak w Malborku (nie znasz tej historii? sprawdź tutaj). Jest w tym triathlonie pewna ekscytująca niepewność, która towarzyszy każdemu startowi. Niby dystanse są te same, ale... no właśnie tych "ale", tych niewiadomych, elementów, puzzelków, które muszą się ułożyć jest tak dużo, że ciężko przyrównywać wynik do wyniku. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że sam muszę ocenić siebie; stan swoich przygotowań i formę, i na tej podstawie dokonać szacunku, a nie od dziś wiadomo, że w stosunku do siebie jestem najmniej obiektywny.