Ultra można opisywać na wiele sposobów. Można ekscytować się tym jakimi to ludzie gór są twardzielami. Chwalić się zakwasami, które sprawiają, że siada się potem na kibelku na pięć razy i tylko
wanna w jego pobliżu pozwala ostatecznie wykonać karkołomny manewr. Wstać jednak nie mam szans i ktoś z bliskich pewnie będzie
musiał ratować. Można też relacjonować sam wyścig punkt po punkcie, kilometr po kilometrze skupiając się na detalach związanych z taktyką, żywieniem i im podobnymi. Jest jednak i trzecia strona. Bieganie ultra to uzależniający festiwal uczuć i odczuć. Od euforii do kompletnego zniechęcenia. Od dzikiej radości do łez. Od zachwytu po nienawiść. Poniżej taki właśnie zapis z 73-kilometrowej trasy Beskidzkiego Topora.