25 kwietnia 2013

Z gawry wyszli niedźwiedzie

Idę pobiegać - mijam innych biegaczy. Wielu biegaczy. Jadę do pracy - widzę biegaczy. Wszędzie pełno biegaczy. Co do diabła? Jakiś worek się roztworzył? Gdzie wyście ludzie byli jeszcze miesiąc temu? Gdy chodniki romantycznie przykrywała warstwa białego puchu, a zima niczym student przed sesją w dwa tygodnie starała się nadrobić ostatnie trzy miesiące, mijanych w ciągu tygodnia amatorów biegania mógłbym zliczyć na palcach jednej ręki. Teraz palców u wszystkich kończyn byłoby mało, a kończyn mam tyle co statystyczny obywatel. Co jest grane?

Sen zimowy

To jest wyjaśnienie. Na moje oko trzy czwarte biegających w Polsce zapada w zimowy sen. Jak niedźwiedzie, czy borsuki. Zaszyli się w gawrze i próbowali przetrwać zimę. Do tego wprowadzili się w odpowiedni stan

stan odrętwienia organizmu objawiający się okresowym spowolnieniem procesów życiowych, (...)  

Jakby nie patrzeć zimą ludzie jacyś tacy drewniani. Bez życia, bez radości. Patrzą tylko jak tu przemknąć do domu, bo zimno, bo wieje, bo śnieg pada. Tryb ruchu mają ustawiony na minimum. Kanapa, telewizor, lodówka. No dobra. Od czasu do czasu siłka albo fitness dla zabicia wyrzutów sumienia i żeby nikt nie zarzucił, że się nie ruszam.  

(...) poprzedzony gromadzeniem brunatnej tkanki tłuszczowej w organizmie lub zapasów pokarmu w gnieździe.  

Może niekoniecznie brunatna, ale tkankę tłuszczową lud gromadzi jak dobro narodowe. Sadełko starannie pielęgnowane przez miesiące zimowego spowolnienia daje ciepło w mrozy i zapewnia zapasy energii. Z czego pewnie biegające niedźwiedzie niekoniecznie zdają sobie sprawę, ich zwierzęcy kolega po wybudzeniu waży nawet 200 kg mniej. U ich ludzkich misiów sytuacja zazwyczaj wygląda zgoła odwrotnie. Potem jadą w trupa, żeby "na plaży jakoś wyglądać". Starają się nadgonić z formą, żeby przebiec wymarzony dystans, czy życiówkę poprawić. Byle do jesieni. Potem za rok powtórka. Taki niedźwiedzi efekt jo-jo.

15 kwietnia 2013

Fabryczny zapach lasu

Klasyczna samojebka, ale chciałem jakoś 
udokumentować pierwszy wypad ;)
Jak zapach do ubikacji nigdy nie będzie pachniał prawdziwym lasem, czy inną konwalią, tak spinning nie pachnie jazdą w terenie. Jeden, dwa ruchy korbą. Trochę powietrza w płuca i jazda. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jaka to różnica.

Cała zima. Powiedzmy sobie szczerze - cholernie długa zima, spędzona na rowerkach spinningowych. Tylko ty... i dwadzieścia innych osób zamkniętych w sali gdzie temperatura jest rodem z tropiku (jeśli ktoś mierzy wysiłek ilością wylanego potu, to na spinningu będzie zadowolony). Trener wchodzi, rozdaje uśmiechy, siada na swoją maszynę i puszcza muzę. Zaczyna się łupanie. Mocny bit to obowiązkowy punkt programu. Przygasza główne światła i włącza migające kolorowe. Taka dyskoteka tylko, że na rowerkach. Po 10 minutach przestaję słyszeć swoje myśli. W zasadzie po co mi myślenie. Przyszedłem tu zasuwać, a nie zastanawiać się nad sensem życia. Jest tylko muza i okrzyki trenera: "GÓRA!" i stajemy na pedały. "DÓŁ" i dupsko ląduje na siodełku. Nawet staram się wyobrazić sobie te góry o których mówi trener w chwili, gdy każe nam podkręcić opór. Niektórzy z kolei wyobrażają sobie chyba, że to Tour de France, bo pełna napinka i co parę minut rzucają kontrolne spojrzenie w lustro domagające się od odbicia odpowiedzi "O tak! Wyglądasz zajebiście". Od razu widać po co kto tu przychodzi.

2 kwietnia 2013

Obrzydzili mi święta

Święta nie są od tego, żeby biegać. Święta są od różnych rzeczy. Od tego żeby się obżerać, żeby siedzieć na tyłku więcej niż zwykle. Prowadzić mądrzejsze lub mniej mądre rozmowy z rodziną. Spotykać się ze znajomymi, kielicha strzelić, ale nie od tego żeby trenować.

rys. M. Raczkowski
Raptem trzy dni wolnego, a napinka jakby świat miał się walić. Z telewizji straszą, że jak nie pójdę na spacer, to cholesterol mi skoczy i pewnie niedługo umrę. W radio mówią, że jem za tłusto i będę gruby, a jak będę gruby, to pewnie też brzydki, co może mieć dalsze konsekwencje. Przez "mojego fejsa" przewaliły się tony memów, haseł i zawołań motywujących do wyjścia na trening. Zamknąłem kompa, ale w głowie już się zakisiło. Oni to robią specjalnie! Chcą mi zatruć mózg. Przecież trenuję minimum trzy razy w tygodniu. W sumie kilka ładnych godzin spędzam w ruchu. Zero nadwagi. Pełna sprawność. Ale nie! Powinienem przeprosić rodzinkę, która i tak na co dzień dzielnie znosi moje sportowe fanaberie, założyć buty i przynajmniej pobiegać. Dzięki temu a) nie zawalę planu treningowego b) spalę nadmiar kalorii c) podtrzymam formę d) wyjdę na twardziela, co mu nawet śnieżyca nie straszna. Tylko po co? Czy ja muszę coś udowadniać? Ile będę wolniejszy, jeśli nie pobiegam przez te trzy dni? Czy w ogóle ktoś mi zagwarantuje, że jak będę solidnie trenował przez święta, to na następnych zawodach będę w lepszej formie? Raczej nie. Nawet jeśli okaże się, że przez te kilka dni stałem się wolniejszy, to co z tego. Są w życiu sprawy ważniejsze niż urywanie sekund z życiówki (np. urywanie minut jest ważniejsze ;) ).

Na szczęście święta szybko się skończyły. Naiwnie myśląc, że najgorsze za mną otwieram rano kompa, a tam... od razu pytają, czy nie boję się stanąć na wagę? Yyy.. ? Nie...? Zobaczę kilogram albo dwa więcej i co? Potnę się szarym mydłem? Polecę na trening katować się dopóki nie waga nie wróci do normy? Nic z tych rzeczy. Potraktuję go jako trofeum fajnie spędzonych świąt. Wspomnienie po pysznych ciastach, dobrych mięsiwach i wszystkich tych pysznościach.

Tyle lat było dużo, tłusto i bez ruchu. Populacja nie wyginęła, więc myślę, że i te ani kolejne święta jej nie zabiją. Proszę więc, dajcie się chociaż następnymi nacieszyć.