7 kwietnia 2015

Lidl, New Balance i polaki cebulaki

Wychowywałem się w latach dziewięćdziesiatych. Kiedy byłem dzieciakiem, każdy marzył o tym, żeby mieć buty albo ciuchy adidasa, reeboka lub nike. Były to czasy w w których wyjście w tych ciuchach na miasto oznaczało prestiż i +10 do lansu. Nie oznaczało też, że jeśli się w tych ciuchach wyszło, to się w nich wróci. Jeśli twoja czapeczka z firmowym logo spodobała się komuś na mieście można było zebrać łomot i wrócić do domu bez nakrycia głowy. Zawsze lepiej niż wrócić bez butów. Z czego to wynikało? Otóż zdecydowanej większości Polaków zwyczajnie nie było stać na tego typu rzeczy, a chciał je mieć każdy. Był jednak sposób w jaki można było zdobyć sprzęt i buty nie wydając na nie fortuny. Juma. Dziesiątki młodych rodaków jeździło w tym czasie do Niemiec i przywoziło stamtąd wszystko co miało firmowe metki. Niestety zwykle zapominali wziąć paragony. Następnie oferowali przywieziony sprzęt po dużo niższych cenach.

6 kwietnia 2015

Biegać, czy żryć?

Ciocia, babcia, szwagier, siostra. Pocałunki, życzenia, powitania, pożegnania. Szybki przelot i od nowa. Odwieczny rytuał. Do tego wszędzie stół. Zastawiony po brzegi najpyszniejszymi pysznościami przygotowanymi przez mamy, babcie, żony, córki. Daniami, których receptury przekazywane są z pokolenia na pokolenie ze skrupulatnością większą niż najpoważniejsze państwowe tajemnice. Specjałami na wspomnienie których nawet w lipcu cieknie ślina. Możesz zarzucić wszelkie rygory diety i zatracić się bez pamięci w kosztowaniu albo... nazwijmy rzeczy po imieniu: w obżarstwie. Spokojnie możesz sobie na to pozwolić. Biegasz. Ćwiczysz. Spalisz to... Mówisz tak sobie, ale wiesz, że jest w tym tyle prawdy co w obietnicach przedwyborczych.

3 kwietnia 2015

Karty na stół


X Półmaraton Warszawski. Impreza wielka jak nowy ajfon. 14 tysięcy ludzi. Wśród nich ja. Mały chłopiec, przed dużym sprawdzianem. Atmosfera jak przed sesją na studiach. Żarty uśmiechy, ale w gruncie rzeczy tylko strugamy takich wyluzowanych. Ja przynajmniej strugam. Na zewnątrz fafarafa, a w rzeczywistości poślady zwarte, źrenice jak u kota na polowaniu, czujność ważki na poziomie trzecim. Nie ma co się dziwić, bo w przeciwieństwie do sesji nie poświęciłem na to dwóch ostatnich nocy, a miesiące, w trakcie których padało, wiało, było zimno, ciemno i ogólnie syf. Każdy z nas w tym syfie trenował. Z mniejszym lub większym zaangażowaniem wychodził na treningi. Obsiewał swoje poletko zwane kondycją lub formą, by dzisiaj zebrać plony. Chce wypaść jak najlepiej. Chce się sprawdzić.