Jesień, jesień, jesień.
Złote liście spadają z drzew.
Jesień, jesień, jesień.
Dzieci liście zbierają na w-f.
Spadają, spadają. Tylko co z tym wuefem? No jak to co? Ktoś ten syf przecież musi wygrabić. Dlatego żeby przebrnąć przez tę żmudną i raczej przykrą czynność, staram się patrzeć na prace w ogrodzie jak na elementy treningu. To pomaga przebrnąć przez grabienie, zamiatanie, kopanie i inne „-anie” sprawnie i z uśmiechem. Wystarczy kilka szybszych ruchów grabiami i jestem rozgrzany. Ziąb na dworze przestaje być straszny tak samo jak przy bieganiu. Jadę więc na grabiach, czy łopacie i czuję rosnące zmęczenie i delikatne pieczenie w mięśniach charakterystyczne dla wysiłku. Zamiast więc tkwić w korkach w drodze na siłownię, funduję sobie podobne zajęcia w ogródku. Mają dwie dodatkowe zalety – odbywają się na świeżym powietrzu i są darmowe.
W przypadku, gdy nie dysponujesz własnym ogrodem możesz się
wykazać na trawniku u rodziców lub teściów (ja tak robię). W ostatnim przypadku
bez przymilania i innego włazidupstwa dostajesz ekstra noty u teściowej. Jeżeli
nie możesz skorzystać z jednej albo drugiej opcji, bo np. jedyny trawnik jakim dysponują rodzice, to ten
gdzie co rano sąsiedzi wyprowadzają swoich czteronożnych pupili , to jest
wyjście. Wrzucasz ogłoszenie na fejsbuniu i gwarantuję, że wśród twoich
znajomych znajdą się tacy, którzy chętnie zgodzą się na gratisowe grabienie,
nawet kosztem twojego towarzystwa ;)
Na koniec polecam wspomniany skecz Mumio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz