26 maja 2016

Od zachwytu po nienawiść - Beskidzki Topór

Ultra można opisywać na wiele sposobów. Można ekscytować się tym jakimi to ludzie gór są twardzielami. Chwalić się zakwasami, które sprawiają, że siada się potem na kibelku na pięć razy i tylko wanna w jego pobliżu pozwala ostatecznie wykonać karkołomny manewr. Wstać jednak nie mam szans i ktoś z bliskich pewnie będzie musiał ratować. Można też relacjonować sam wyścig punkt po punkcie, kilometr po kilometrze skupiając się na detalach związanych z taktyką, żywieniem i im podobnymi. Jest jednak i trzecia strona. Bieganie ultra to uzależniający festiwal uczuć i odczuć. Od euforii do kompletnego zniechęcenia. Od dzikiej radości do łez. Od zachwytu po nienawiść. Poniżej taki właśnie zapis z 73-kilometrowej trasy Beskidzkiego Topora.


Wściekłość

  • Jak wtedy kiedy buty rozwiązały mi się po razy drugi, a potem, trzeci, czwarty i piąty. Kiedy nawet wkładanie sznurówek pod sznurówki, wiązanie na dwie pętelki, zaklęcia magiczne i prośby błagalne nic nie dawały. Kiedy sznurując je mocno, żeby więcej mi się nie rozwiązywały musiałem przerywać bieg po kilkuset metrach i  poluźniać, bo krew nie docierała do stopy.
  • Czy wtedy kiedy kamyki nasypały mi się do butów i musiałem na przepaku je zdjąć żeby wysypać ze środka wszystko co mam w środku, co niestety trwało kilka minut. Przez to dogonił mnie kolejny zawodnik i znowu musiałem gonić, żeby odzyskać pozycję.

 

Smutek

  • Na myśl o tym, że już gdzieś na piątym kilometrze zgubiłem Alę (jej blog - klik) i przez następne godziny będę musiał biec sam. Szkoda mi, bo na Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim (relacja-klik) biegło mi się z nią doskonale. W głowie jednak dźwięczy mi pĄzasada chłopaków z biegów na orientację. "Biegniemy razem, ale jak ktoś nie daje rady utrzymać tempa, to zostawiamy go wilkom na pożarcie". Spotkamy się na mecie.

 

Złość

  • Gdy zgubiłem trasę i zbiegłem w dół nie tą ścieżką, którą powinienem. Musiałem wracać pod górę. Nadłożyłem dystansu, niepotrzebnie straciłem minuty i siły.

Zniechęcenie

  • Gdy po zbiegu z Kiczery do Porąbki okazało się, że to kłucie w bucie to wcale nie kolejny kamyk i to że się powtarza to nie przypadek. Zsunąłem buta, zdjąłem skarpetę i już wiedziałem, że to nie kamień. Na pięcie rysował się pęcherz zajmujący większość jej powierzchni. Na dokładkę cała przewaga wyrobiona na zbiegu znikła. Zostałem wyprzedzony i znowu spadłem na dziesiątą pozycję.

Wyczerpanie

  • Na podejściu na Bukowski Groń (około 55 kilometr), gdy musiałem podchodzić broniąc swojej pozycji, a w nogach czułem jedynie smutek i nostalgię, które następnie rozpływały się po całym organizmie. Gdy po mocy początkowych kilometrów zostaje jedynie mgliste wspomnienie, a świadomość tego ile zostało do mety przytłacza jak kowadło położone na klatce piersiowej.

 

Strach

  • Jak we śnie z którego budzisz się z przyspieszonym oddechem. Kiedy uciekasz przed kimś z całych sił, a jednak on cały czas jakąś nadludzką siłą jest tuż za Tobą. Tak ja uciekałem przed kolejnymi zawodnikami, których wyprzedzałem, a także przed zawodnikami, którzy zbliżali się do mnie kiedy kolejny raz musiałem przystanąć żeby zawiązać buta.
  • Przed pasem wiszącym na drzwiach, bo nie chcesz już nigdy więcej dostać nim klapsa. Wizja odcięcia jakiego doświadczyłem na Ultramaratonie Bieszczadzkim (relacja - klik), cały czas szeptała mi "wolniej, zachowaj siły na kolejne kilometry". Tak bardzo nie chciałem tego powtórzyć, że wyszedł całkiem rozsądny bieg.
  • Gdy mam paść zrobić tradycyjne pĄpki przed metą i zastanawiam się, czy czasem nie złapie mnie skurcz w przemęczonych mięśniach, a ja z zawodnika dumnie robiącego pĄpki nie przeistoczę się w pośmiewisko, które nie mogąc wstać będzie na czworaka wędrować do bramy wyznaczającej metę.

 
Szczęśliwie udało się wstać po wszystkim  / fot. M. Makowski - Regatta.

Zdziwienie

  • Gdy około sześćdziesiątego kilometra, na zbiegu do Targanic odzyskuję siły. Nie wiem skąd, ale czuję lekkość w nogach. W nogach, które pokonały sześćdziesiąt kilometrów czuję lekkość! Jestem rozbawiony abstrakcją całej sytuacji. Mózg płata figle, ale cieszę się, że akurat w tę pozytywną stronę. Zbiegam do Targanic jak natchniony. Pęcherze nie mają znaczenia.

 

Ekscytacja

  • Związana z tym, że goniłem i wyprzedzałem. Na zbiegach, na podejściach. No dobra głównie na zbiegach. Łykałem zawodników z łydkami dużo bardziej sękatymi od moich i zawodników odzianych w sprzęt za grube tysiące. Zawodników którzy pięli się pod górę z lekkością kozicy górskiej albo gramolili jak wielkie pająki sprawnie korzystając z kijków jak z dodatkowych odnóży. Coraz bardziej podoba mi się to ściganie, a przesuwanie się w górę stawki było niezwykle emocjonujące. Przez pięćdziesiąt kilometrów przesuwałem się zza pierwszej dwudziestki na dziewiąte miejsce. Żeby potem zaciekle go bronić, tracić i odzyskiwać.

Satysfakcja

  • Gdy okazywało się, że na zbiegach wyprzedzam kolejnych zawodników. Okazały się one moją mocną stroną. Nawet gdy nie mogłem zbiegać na sto procent z powodu pęcherzy na nogach, to mimo wszystko zbiegałem w wielu miejscach szybciej od innych. 
  • Wtedy, gdy na podejściach w drugiej połowie siedemdziesięciokilometrowej trasy pomimo tego, że wydawało mi się, że ledwo człapię noga za nogą, to dawałem radę zwiększać przewagę nad zawodnikami, którzy byli za mną.
  • Z dobrze realizowanego planu. W zasadzie ultra powinno się rozgrywać w rytm lokomotywy Tuwima. Najpierw powoli, a potem coraz prędzej i prędzej. Doświadczenie innych biegaczy pokazuje jednak, że zdecydowana większość stawki woli recytować "Lokomotywę" wspak zaczynając szybko, a potem opadając z sił. Już na pierwszym podejściu po oddechach słychać, kto idzie za mocno i będzie potem cierpiał. Udało mi się recytować lokomotywę właściwie.
Bo nieelegancko jest wbiegać na metę z brudnymi stopami / fot. M. Makowski - Regatta

Szczęście

  • Na Leskowcu, Kiczerze, Potrójnej. Takie jakie można poczuć tylko będąc w górach, gdy stajesz na szczycie i otacza cię bezmiar przestrzeni. Kiedy chłoniesz ten krajobraz jak sztukę najwyższych lotów, a Twoje serce i głowa na chwilę stają się puste i czyste. Kiedy jedyne co ma znaczenie, to istnienie tu i teraz.
  • Gdy wiosenna kwitnąca zieleń otacza cię z każdej strony, a ja cieszę oko soczystym natężeniem barw, bo wiem, że masz na to chwilę. Nie tylko dlatego, że biegnę i nie mam czasu na podziwianie widoków, ale także dlatego, że już wkrótce przyjdzie lato i przepali te wszystkie kolory.
  • Proste, na widok chałki od Ali na przepaku, która wydaje ci się największym frykasem dla żołądka wypełnianego przez kilka ostatnich godzin słodkimi żelami energetycznymi i batonami.

Radość

  • Na widok polanki na której miesiąc wcześniej leżeliśmy z pĄpkinsami patrząc na góry. Na widok kamiennego stopnia przy sklepie, gdzie piliśmy jedną puszkę coli na trzy osoby. Wreszcie na widok wolontariuszy na Hatalach, bo wiedziałem, że już tylko cztery kilometry do mety.

 

Duma

  • Kiedy dobiegasz do mety, widzisz wynik dużo lepszy niż sobie zakładałeś w najbardziej optymistycznych planach. Ani przez jeden moment tego biegu się nie poddałem. Nie świrowałem, nie dawałem się ponieść emocjom. Wiedziałem co chcę osiągnąć i konsekwentnie to realizowałem. Dzięki temu osiągnąłem rezultat o jakim mogłem tylko marzyć w swoim pierwszym biegu na takim dystansie.

Jak widzisz, bieganie ultra jest jak patchworkowa kołdra. Kiedy pod nią wchodzisz, to zanurzasz się w całej gamie mniej i bardziej wyrazistych kolorów. Jednak najbardziej fascynujące w tym wszystkim jest to, że wchodzisz pod kołdrę którą uszyłeś sobie samodzielnie.

7 komentarzy:

  1. Hehe, fajnie napisane :) Do połowy tekstu myślałam - ale smutno, ale od połowy wszystko się zmieniło :D Gratulacje! Ludzka głowa to jednak niesamowity instrument sterujący ciałem

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo trzeba być twardym a nie miętkim, powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem pod wrażeniem. Jaki nastepny cel?

    OdpowiedzUsuń
  5. Co się stało z blogiem? poprzednie wpisy są na prawdę dobre, szkoda, że od roku cisza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Niestety blog trochę poszedł w odstawkę i muszę się zastanowić, czy go ciągnąć, czy go zamknąć.

      Usuń
  6. 36 year-old Legal Assistant Dolph Dilger, hailing from North Vancouver enjoys watching movies like "Hamlet, Prince of Denmark" and Magic. Took a trip to Belovezhskaya Pushcha / Bialowieza Forest and drives a Aston Martin DB3S. sposob na tych gosci

    OdpowiedzUsuń