26 września 2012

(prawie) Wszystkie biegowe blogi w jednym miejscu

Szperając w Internecie i podpatrując co robią inni biegacze-blogerzy trafiłem na Formatownię Kuby Pudliszewskiego. Tam zaś na coś czego od dawna poszukiwałem - listę blogów biegowych (z 2012 roku). Wcześniej trafiłem na podobną listę, ale tamta okazała się nieaktualna. Kuba zrobił coś więcej. Stworzył kanał RSS, dzięki któremu można śledzić najnowsze wpisy na ponad setce polskich blogów poświęconych tej tematyce. Hell yeah! Jedno spojrzenie i jedno kliknięcie, i już wiem co w sieci piszczy.

Oczywiście pojawią się głosy, że lista nie jest kompletna. Ja jednak pełniejszej nie znalazłem. Kryteria dodawania do listy są moim zdaniem przejrzyste. Poza tym jest ona stale uzupełniana. Wystarczy napisać do Kuby z prośbą o dodanie twojego bloga do listy.

Dla mnie bomba. Tak trzymać!

24 września 2012

Mój pierwszy raz... z żelem energetycznym

Po ostatnim długim wybieganiu, gdzie końcowe kilometry były istną mordęgą postanowiłem przetestować działanie żeli energetycznych. Lepiej mieć coś w zanadrzu, na wypadek gdybym na maratonie potrzebował koła ratunkowego. Żel kupiłem w pobliskim sklepie z odżywkami. Wybór padł na Vitarade Energy Gel. Nie był to trudny wybór, bo pan akurat nie miał nic innego :)

Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Zgrabne, czarne opakowanie z żółtym V. Estetyka ponad wszystko. W końcu jemy oczami. Po otwarciu torebki już tak miło nie jest. Żel wyglądem i konsystencją przypomina raczej krochmal domowej roboty. "To nie ma wyglądać. To ma działać." - pomyślałem sobie i spróbowałem. Schabowy z kapustą od mamy, to nie jest, ale da się zjeść bez obrzydzenia. Mocno wyczuwalny był kwasek cytrynowy. Smak określiłbym jako podobny izotoników, tylko bardziej mdły.

Pamiętając o wszystkich ostrzeżeniach na temat tego, że żel i soki żołądkowe mogą się nie polubić, na test wybrałem trening w trakcie którego mam zaplanowane 10 kilometrów w drugim zakresie, co w moim przypadku oznacza tempo około 4:50. Efekty wspomnianego konfliktu mogą być "kwieciste", zwłaszcza u osób, które nigdy nie przyjmowały takich substancji (patrz ja). Ale co tam! Jak testować, to w warunkach ekstremalnych. W końcu maraton to też jakieś ekstremum. Wybrałem jednak trasę po polach i skrajem lasu, żeby w razie awarii mieć się gdzie schować.

17 września 2012

Bieganie w deszczu

Weekend. Do domu z zakupami wpada zdyszana żona. Mówi, że przejmuje dzieciaki i mogę iść na trening. Yupi! Lecę po buty, wyjmuję spodenki z szafy, wyglądam za okno, a tam... pada. Przecież jeszcze piętnaście minut temu świeciło słońce! Szybkie spojrzenie na plan treningów, a tam jak wół 50 minut w pierwszym zakresie i 10 przebieżek. Słowa, które cisną się na usta nie nadają się do zacytowania. Nie ukrywam, że unikam biegania w deszczu. Robię to z kilku powodów. Po pierwsze nie lubię moknąć. Chlupanie w butach jest do kitu. Po drugie w rejonie trójmiejskiej obwodnicy, gdzie mieszkam wiatry są takie, że deszcz w zasadzie nie pada z góry na dół tylko raczej z lewa na prawo albo z prawa na lewo. Naprawdę nic przyjemnego.

Mogę czekać aż przestanie, ale to jak liczyć na cud albo sobie odpuścić. Lepiej jednak zrobić coś niż nic. Szybka weryfikacja stroju i planu, i ruszam. Wyszedł pięćdziesięciominutowy cross po lesie. Znalazłem też fajną górkę na której zrobiłem ćwiczenia na siłą biegową (skip a, skip c i wieloskoki). Okazuje się, że bieganie w deszczu może być naprawdę fajną zabawą. Czułem się jak dzieciak, który bezkarnie może zaliczyć wszystkie kałuże. Po piętnastu minutach, gdy już się rozgrzałem w zasadzie nie czułem, że moknę. Za to było mi przyjemnie chłodno. Spotkałem też kilku biegaczy i rowerzystów, których również pogoda nie zatrzymała w domach.

14 września 2012

Rowerem po ścieżce, czy po jezdni?

Kilka dni temu na jednej z ulic w Toruniu dziecko wbiegło wprost pod koła rozpędzonego roweru. Dziecko wstało i uciekło. Rowerzysta, jak wynika z relacji medialnych, jest dość mocno poturbowany. Dodatkowo dostał mandat ponieważ nie jechał ścieżką rowerową. Dzięki temu, że całe zdarzenie nagrały kamery powraca dyskusja na temat ulicy jako miejsca dla pieszych, kierowców i rowerzystów. Grup, których spojrzenie na drogę, jak pokazują komentarze pod artykułami, pogodzić bardzo ciężko.

 

12 września 2012

Paraolimpijczycy przywrócili sport ludziom

Przeczytałem ostatnio bardzo ciekawy list Kamila Sakałusa z kamilgotuje.pl do Gazeta.pl na temat polskiej kuchni (zobacz list). Opisuje on m.in. modę na zamawianie dalekowschodnich potraw w miejsce naszych tradycyjnych, gdyż zamawiający zyskuje dzięki temu prestiż. Co za tym idzie ciężko dzisiaj znaleźć restauracje, które serwują tradycyjne polskie dania.

Podobnie w sporcie. W imię pogoni za rekordami, łamaniem kolejnych barier i rekordów serwuje się nam papkę, która jest coraz bardziej oderwana od naszej rodzimej rzeczywistości. Sport profesjonalny tak bardzo oddalił się od przeciętnego Kowalskiego, że w zasadzie ma on niewiele wspólnego z tym co my - zwykli śmiertelnicy jesteśmy w stanie robić na co dzień. Patrząc na wyniki zawodowców i zestawiając je z naszymi codziennymi osiągnięciami, wyglądamy karykaturalnie. Zarządy telewizji i innych mediów pastwią się nad nami codziennie serwując nam stek przyprawiony kolejnymi rekordami. My zaś popadamy w lekką niestrawność, bo nawet poświęcając cały nasz wolny czas i pieniądze nie będziemy w stanie zbliżyć się do ich osiągnięć.

Dzisiaj o paraolimpijczykach rozmawia każdy, od pani w spożywczaku na rogu po prezesów dużych firm. I nie ma co się dziwić, bo sport w ich wydaniu jest nam bliższy niż by się wydawało. Właśnie w nich każdy z nas może odnaleźć część siebie. Tak samo jak oni, my - pełnosprawni amatorzy walczymy codziennie z naszymi słabościami, brakiem czasu i często pieniędzy. Może nasze zwycięstwa są mniej heroiczne niż ich, ale zdecydowanie bardziej namacalne niż te sportowców profesjonalnych. Pokazują nam, że sport może uprawiać każdy niezależnie od tego kim jest i jakie ma ograniczenia. To jest właśnie sedno sportu.

9 września 2012

50. Bieg Westerplatte

Bieg Westerplatte, to najstarsza impreza biegowa w Polsce. To już jego 50 edycja. Cieszy się również ogromną popularnością. 1100 miejsc na które można było zapisać się elektroniczne rozeszło się w zasadzie w ciągu 2-3 dni. Pewnie, gdyby nie hasło rzucone przez kolegów sam bym to przegapił. Wtedy musiałbym kwitnąć w gigantycznych kolejkach, które na dzień przed startem ustawiły się przed biurem zawodów i liczyć, że załapię się na pozostałe 100 miejsc.

Szczerze mówiąc ta popularność jest dla mnie pewnym zaskoczeniem. Być może tłumy przyciągnął darmowy start, a może warte 20 tysięcy nagrody? Ja w każdym razie co do tego startu mam mieszane uczucia. Miałem wrażenie, że organizatorzy doszli do wniosku, że albo już wszyscy brali wcześniej udział w tym biegu, albo o sprawach dla nich oczywistych nie należy informować. W związku z tym jadąc z kolegą zastanawialiśmy się: czy i gdzie będzie depozyt? czy będą na trasie punkty z wodą? czy i jak oznakowana jest trasa? Dobrze, że byliśmy na miejscu odpowiednio wcześniej, więc był czas żeby uzyskać odpowiedzi na niektóre z tych pytań. W tym miejscu muszę podkreślić, że transport z centrum Gdańska na Westerplatte (ok. 10 km) był zorganizowany wręcz idealnie. Autobusy z zawodnikami odjeżdżały mniej więcej co 10 minut i nie można było mówić o tłoku.

5 września 2012

Będzie ściana, czy nie?

Choć mamy dopiero początek września i całkiem wysokie temperatury, to triathlon w Borównie w zasadzie kończy sezon triathlonowy w Polsce. Jednak chciałem się skupić nie na możliwości jego przedłużenia, a na tym co wydarzyło się w na finiszu dystansu 70.3 (pół Ironmana). Kacper Adam zwyciężył na tym dystansie w dramatycznych okolicznościach. Na kilka metrów przed metą trafił na ścianę, która praktycznie powaliła go z nóg. Tym większy należy mu się szacunek, że mimo wszystko zwyciężył.



Ten filmik wywołał we mnie całą burzę myśli. Do tej pory wydawało mi się, że tego typu historie zdarzają się tylko na materiałach z finałów Ironmana na Hawajach, ale nie u nas. Powróciły też obawy związane z debiutem w maratonie: będzie ściana, czy jej nie będzie. Kolega J. mówi, że gdzieś po trzydziestym kilometrze będzie na 100%. Nigdy nie wiesz zza którego kamienia wyskoczy i się na ciebie rzuci. Wie co mówi, bo ma za sobą już wiele maratonów. Kolega D. twierdzi, że on nigdy nie miał i nie wie o co całe to halo, ale doświadczenie ma mniejsze. Legend i opowieści o "ścianie" nasłuchałem się tyle, że gdybym miał brać je serio, to już dawno powinienem porzucić myśl o starcie w maratonie, o triathlonach nie wspominając. W bieganiu, wśród mniej doświadczonych zawodników funkcjonuje ona trochę na zasadzie czarnej wołgi, którą straszy się dzieci. Pod koniec września przekonam się czy wołga istnieje. Jeżeli okaże się, że istnieje, pomyślę o Pauli. Oby pomogło :)