13 czerwca 2013

Triathlon – pierwsze starcie (cz.2)


Niby plan zrealizowany ze sporym zapasem. Niby jest się z czego cieszyć, a jakoś kac po Iron Triathlon w Malborku nie daje mi spokoju. To nieznośne uczucie, że popełniłem błąd, dałem ciała. Triathlon zgnębił mnie i upodlił. Zrobił to w stopniu jakiego jeszcze nie znałem. Bezlitośnie obnażył słabe strony. Wywrócił wyobrażenia o własnych możliwościach do góry nogami. Po doświadczeniach biegowych, to było jak podróż do innej galaktyki. Pytanie brzmi, czy tak musi być zawsze, czy może zapłaciłem frycowe nowicjusza?

Żeby prężyć muskuły,
trzeba najpierw ćwiczyć buły ;)

Bieganie

Zacznijmy od końca, czyli od tego co gniecie najbardziej. Moja koronna konkurencja. Życiówka na dychę z początku sezonu tylko zaostrzyła apetyt na dobry wynik. Triathlony wygrywa się na bieganiu. No ba! Już widziałem oczami wyobraźni jak będę wyprzedzał tych wszystkich, którzy łyknęli mnie na pływaniu i rowerze. Dostojnie jak gazela, jednego za drugim. Z uśmiechem. Moje wyobrażenia rozbiły się o tę ścianę (Mur Chiński raczej) na trzecim kilometrze. Ech… może, gdybym zrobił chociaż jedną zakładkę przed startem, to wiedziałbym z czym to się je? Tak, zakładki muszę koniecznie wprowadzić do mojego planu treningowego. Objętości też jakieś takie liche. Maksymalnie dwanaście kilometrów ciągłego biegu. Zwiększyć. Koniecznie zwiększyć. Może gdybym trenował bieganie, a nie biegał byłoby inaczej? Trzeba było robić przebieżki, ćwiczyć siłę biegową. Taaak tak, to też muszę wprowadzić do mojego planu. Wstyd mi za to bieganie. Zwyczajnie wstyd. Gdyby było wolno, to jeszcze jakoś bym to przełknął. Ale to chodzenie to klęska. Na następnym triathlonie nie wolno mi chodzić. Zwyczajnie nie wolno. Zabronione. Verboten i już. Zrozumiałeś?! Czas też do poprawy. Co najmniej kilka minut. Masz się zmieścić w maksymalnie pięćdziesięciu.

Rower

Na bajku poszło zgodnie z planem. 100% normy wykonane. Ani mniej. Ani więcej. Miało być 1:30? Było. Miało być średnio 30 km/h? Było. Pełen sukces. A jednak gdzieś gniecie. Może dlatego, że Bo wyprzedziła drwiąc sobie? Raczej nie, bo przecież wyprzedzili mnie chyba wszyscy. Ze sto osób przynajmniej. Ot co! Plan nie przypuszczał, że zakłada turlanie się w ślimaczym tempie, gdy wszyscy inni będą zasuwać jak dżinks. Zły plan, zły. Trzeba zmienić. Tyle, że ja nie miałem siły, żeby cisnąć mocniej. Skąd w sumie miałem ją mieć? 350 kilometrów, które zrobiłem przygotowując się do startu mocniejsi amatorzy robią w tydzień. W ogóle dziwna sprawa z tym kolarstwem, tętno niby niziutkie takie, że w łańcuch mogłoby mi się wkręcić, a nóżka nie podaje. W tej dyscyplinie mam największe braki. Muszę się jeszcze wiele nauczyć i wiele kilometrów przepedałować. Potrzeba mi zmiany podejścia. Mniej cwaniakowania, więcej zapier….a. Muszę się zaangażować. Jak przy bieganiu, samo truchtanie to za mało żeby był postęp. Plan, założenia itp. Bez zaplanowania treningów siłowych, wytrzymałościowych i tych trzecich, co to mi nazwa ciągle ucieka nie ma szans na poprawę. Zwłaszcza tych siłowych. Muszę wzmocnić nogi.  No i dystanse muszę zwiększyć, bo żeby jeździć, to trzeba jeździć.

Pływanie

Moja pięta achillesowa okazała się być moim największym atutem. To pływanie naprawdę spędzało mi sen z powiek. To jest aż 950 metrów, czyli 38 basenów. Bez przerwy. Nawet przy bandzie wdechu nie można wziąć. Bo tu nie ma band! Boszsz jeszcze mnie podtopią w tej pralce. Wody się opiję i spanikuję. Potem tylko żabka turystyczno-krajoznawcza. Jeszcze piankę założyłem pierwszy raz dopiero na trzy dni przed zawodami. 

Na zawodach wyszło 19 minut 35 sekund. Ja? Chłopak, którego pływać nauczył ojciec? Który pomimo tego, że lubił pływać i jakoś tam ogarnia wszystkie (no może poza delfinem) style, to na basenie był zawsze średniakiem? Dla którego kraul, to była drogą przez mękę i styl „bezsensu”? Który przez ostatnie pół roku do basenu wchodził ledwie raz w tygodniu na 45 minut?

Jako kilkulatek podobno twierdziłem, że nauczyłem się jeździć konno z telewizji, ale stanowi to raczej przedmiot rodzinnych drwin. W tym wypadku wychodzi jednak na to, że pomogły filmiki z youtuba. Słowo harcerza. Mam dowody. Przecież jak w grudniu (pierwszy raz od siedmiu lat) wchodziłem na basen, to woda mnie zaatakowała. Rzuciła się na mnie. Zupełnie bezbronny kąsek. Chciała mi się wlać wszędzie, a zwłaszcza ustami. Potem były godziny przed ekranem. Podglądanie tego co pokazują panowie od Total Immersion i próby naśladowania w wodzie. Jakoś to uporządkowało moje pływanie. Noo… zbyt wielkie słowo. Raczej przestałem walczyć z wodą. Tak mi się spodobało, że tydzień bez spotkania z wodą był stracony. Potrafiłem nawet wcześniej wrócić z weekendu żeby wyskoczyć na basen.

Co dalej? W którą pójść stronę? Pływak tak jak biegacz, żeby nie zacząć się cofać, musi się stale rozwijać. W tej materii chyba wyeksploatowałem już jutuba do granic możliwości. Teraz muszę znaleźć kogoś mądrego, kto podpowie mi jak urwać z tego wyniku jeszcze ze dwie, trzy minuty. Nie da się ukryć, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ale co? Ja nie dam rady?

Plan

No właśnie... To powinno być na początku. Od tego trzeba zacząć. Plan. Plan. Muszę mieć plan. Ten co był dotychczas jest do kitu. W sumie nazywać to planem jest trochę na wyrost. Miałem proste założenie: jeździć, biegać i pływać tygodniowo minimum tyle ile mam do zrobienia na zawodach. Po najmniejszej linii oporu. To nie był dobry plan. Muszę mieć dobry plan. Teraz to się musi zmienić. Bez planu jak bez ręki. Szamoczesz się jak gówno w betoniarce. Plan być musi i basta! I to dobry. Do it… do końca sezonu 2:40:00 w ćwiartce ma pęknąć, bo inaczej sam wiesz.

8 komentarzy:

  1. Ehhh, Wy i te Wasze triathlony... :)

    Zazdroszczę i podziwiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak siły wychodzi właśnie na bieganiu - tak samo jak po 34km maratonu. No i brak zakładek też;) To kolosalna różnica biec vs biec po mocnej jeździe rowerem. Pierwsza zakładka była dla mnie masakrą, druga trudnością, a czwarta przyjemnością.

    Co do tętna to ja mam podobnie - układ mięśniowy na rowerze jest słabszy od wydolnościowego i dlatego. Na rowerze HR max mam jakoś nieco ponad 170, w bieganiu 192. Zapier..., zapier... i jeszcze raz zapier... trzeba;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm czyli mam szansę z tym pływaniem i mogę nauczyć się z TV :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie da rady telewizja albo jutjub, to jest też seria książek w stylu "Nauka pływania w weekend" (uczą też m.in. paralotniarstwa ;)

      Tak serio, to polecam jednak wziąć instruktora. Ja potrafiłem pływać. Chodziło raczej o udoskonalenie techniki.

      Usuń
  4. W sumie mogę dać Ci mój plan. Jest prosty, nieskomplikowany i nazywa się "konsekwentne napierdzielanie" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie z zasadą "najprostsze rozwiązania są najlepsze" mój plan był podobny i brzmiał "konsekwentne napierdzielanie w niewielkim wymiarze" :) Nie sprawdził się. Teraz będzie bardziej skomplikowany.

      Usuń
  5. dla mnie i tak jesteś Miszczem!

    OdpowiedzUsuń