Choć mamy dopiero początek września i całkiem wysokie temperatury, to triathlon w Borównie w zasadzie kończy sezon triathlonowy w Polsce. Jednak chciałem się skupić nie na możliwości jego przedłużenia, a na tym co wydarzyło się w na finiszu dystansu 70.3 (pół Ironmana). Kacper Adam zwyciężył na tym dystansie w dramatycznych okolicznościach. Na kilka metrów przed metą trafił na ścianę, która praktycznie powaliła go z nóg. Tym większy należy mu się szacunek, że mimo wszystko zwyciężył.
Ten filmik wywołał we mnie całą burzę myśli. Do tej pory wydawało mi się, że tego typu historie zdarzają się tylko na materiałach z finałów Ironmana na Hawajach, ale nie u nas. Powróciły też obawy związane z debiutem w maratonie: będzie ściana, czy jej nie będzie. Kolega J. mówi, że gdzieś po trzydziestym kilometrze będzie na 100%. Nigdy nie wiesz zza którego kamienia wyskoczy i się na ciebie rzuci. Wie co mówi, bo ma za sobą już wiele maratonów. Kolega D. twierdzi, że on nigdy nie miał i nie wie o co całe to halo, ale doświadczenie ma mniejsze. Legend i opowieści o "ścianie" nasłuchałem się tyle, że gdybym miał brać je serio, to już dawno powinienem porzucić myśl o starcie w maratonie, o triathlonach nie wspominając. W bieganiu, wśród mniej doświadczonych zawodników funkcjonuje ona trochę na zasadzie czarnej wołgi, którą straszy się dzieci. Pod koniec września przekonam się czy wołga istnieje. Jeżeli okaże się, że istnieje, pomyślę o Pauli. Oby pomogło :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz