zdj. http://www.bhpex.pl |
Dla jasności, nie chodzi mi o moje samopoczucie. Biegło mi się doskonale. Miałem wrażenie, że tnę powietrze. A w zasadzie miałbym takie wrażenie, gdyby nie konieczność ciągłego uskakiwania na bok, skracania kroku i przeskakiwania nad przeszkodami jakie zafundowali mi właściciele czworonogów. Czułem się jak pionek w warcabach.
Jest zima. Co za tym idzie mróz, wiatr i ogólna pogodowa rozpierducha. Nikt raczej nie ma ochoty na dłuższe spacery z pupilkiem. Wcale się nie dziwię. Swoją drogą doskonale to ujęła kiedyś moja Iza, która patrząc na ludzi wyprowadzających psy w zacinającym śniegu, żartobliwie stwierdziła, że woli mieć dzieci niż psa, bo nawet jak wstaną o 5 rano, to nie trzeba z nimi lecieć na dwór.
Ja rozumiem, że może się zdarzyć, że futrzak nawali na chodniku. Nie ma mu co się dziwić, bo pewnie bidulek wyszedł po dziewięciu albo lepiej godzinach siedzenia w domu. Gdyby nie wytrzymał i zapaskudził perski dywan, to wiadomo - pański kapeć poszedłby w ruch. Ale bohatersko wytrzymał. (Zróbcie sobie kiedyś taki eksperyment. Spróbujcie wytrzymać dziewięć godzin bez korzystania z toalety. Gwarantuję niezapomniane wrażenia.) Wychodzi i już wie, że nie doniesie za zakręt. Staje, robi, a jego pan zamiast posprzątać podziwia niebo i udaje, że go nie zna.
Zapytałem kiedyś jednego pana, dlaczego nie pozbierał "gratisu" jaki zostawił jego pies. Rezolutnie odpowiedział, że zapomniał reklamówki. To ja czegoś tu nie rozumiem. Po co się wychodzi z psem na dwór? Przecież chyba nie po to, żeby się lansować na osiedlu przy -10. Skoro pamiętasz o smyczy i obroży, to czemu do cholery zapominasz o reklamówce? Jak sam idziesz zrobić to, co twój pies, to zapominasz się podetrzeć? Pewnie nie... chociaż z drugiej strony nie mogę ręczyć za wszystkich.
Skąd więc te pola minowe na osiedlowych chodnikach? Wydaje mi się, że z dwóch powodów:
po pierwsze - wielu ludzi myśląc o zaopiekowaniu się psem myśli wyłącznie o tym jaki będzie słodki, jak się będzie łasił, aportował itd. Jednym słowem myślą o tym co przyjemne, a przecież zwierzę to obowiązki. Także te nieprzyjemne.
po drugie - wszystko co wspólne traktuje się jak niczyje. Panuje ciekawe przekonanie, że przekraczając próg swojego mieszkania wkraczam do strefy niczyjej. Klatka, chodniki, trawniki, osiedle wszystko to jest wspólnoty, miasta, państwa, ale nie moje. Jeśli nie moje, to nie dbam o to. Niech inni o to robią.
Drodzy minerzy, pamiętajcie o jednym - wszyscy chodzimy po tych samych chodnikach.
Mój małż zwrócił uwagę Dresowi wychylając się przez okno by posprzątał po swoim psie...to go Pan Dres wyśmiał:) Samo życie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Sandra
Mój kumpel swojego czasu zrobił pasek komiksowy o "srawnikach", wnioski nasuwają się same. A ja z kolei, któregoś razu biegnąc mijałam panią z takim małym dziamgotem, który kupę walił koło wiaty przystankowej. Zwróciłam jej uwagę, że ktoś, kto tu będzie czekał na busa nie będzie raczej miał o niej dobrego zdania. Odpowiedziała, że jest emerytką i ona nie będzie się schylała. Obawiam się, że repertuar odpowiedzi i wymówek jest dość bogaty.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że wyprowadzacze psów, nie wiem dlaczego, ale są święcie przekonani, że taki pies wielkości do kolana jest niegroźny (rasa nie ma tu nic do rzeczy, w ich mniemaniu) i nie trzeba mu zakładać kagańca, nie mówiąc o prowadzeniu na smyczy.
Są też takie sytuacje, kiedy psa dość solidnej rasy wyprowadza starsza osoba, pies jest bez kagańca, a w ich stronę zmierza biegacz. Widziałam takie zdarzenie, biegnąc akurat po drugiej stronie ulicy. Starsza osoba ledwo poradziła sobie ze zwierzakiem.
Podsumowując - brak wyobraźni jest w narodzie niestety coraz częstszą przypadłością. Co gorsza, nie bardzo wiadomo jak to leczyć.