17 lipca 2013

SPD na rzecz równości (w drodze do szosodoskonałości)

Pamiętasz to uczucie, kiedy wracasz ze szkoły z klasówką w ręku na której nauczyciel wypisał cztery minus i z dumą podajesz rodzicom, rzucając mimochodem, że nikt z klasy nie dostał wyższej oceny? Zamiast pochwały słyszysz, że ich nie obchodzą inni tylko ty. Całe życie kładą ci do głowy, że tylko ty jesteś dla siebie miarą, bo ludzie są różni pod względem możliwości. Że nie ma co się tak porównywać. Przez te wszystkie lata zaczynasz trochę wierzyć, że tak faktycznie jest. Wtedy kupujesz sobie buty SPD i przekonujesz się jakie bzdury wmawiano ci przez te wszystkie lata. SPD równają wszystkich bez wyjątku do jednego poziomu. Poziomu ziemi. Niezależnie od możliwości.

SPD to taki system zatrzaskowy łączący buta z pedałem. Charakteryzuje się on tym, że każdy bez wyjątku, niezależnie od płci, rasy i wiary zapominając wypiąć buta zalicza kilka bliskich spotkań z podłożem. Czytasz więc wspomnienia o tym jakie kto gleby zaliczył. Na światłach, przed domem, przed sklepem, jak kolega zawołał oraz inne mrożące krew w żyłach opowieści, które bierzesz z lekkim niedowierzaniem. Masz wrażenie, że wszyscy dookoła robią sobie z ciebie jaja. No bo jak to? Nagle tylu dorosłych ludzi nie potrafi zwyczajnie zsiąść z roweru?

Myślisz sobie, z cieniem uśmiechu, dlaczego ja miałbym powielać ten schemat? Im się zdarzało, mi nie musi. Każdy jest inny, czyż nie? No więc przyjmujesz sobie założenie, że żadnych gleb nie będzie. Jesteś inny, prawda? Schodzisz więc do piwnicy, żeby zamontować nowe pedały w swojej szosie. Bierzesz klucze i inne niezbędne narzędzia. Zupełnie przypadkiem zabierasz też buty z blokami. Niesamowity zbieg okoliczności. Skoro już są… w głowie rodzi się myśl, żeby może się przejechać. To nic, że zbliża się 23.00. Zakładasz, więc buty. Próbujesz na sucho w głowie przypominając sobie rysunki z instrukcji. Kładziesz nogę na pedale i >klik< but gładko łączy się z pedałem. Nóżka lekko dół i piętka na boczek. Tak jak sygnalizacja potrzeby komplementu. (Swoją drogą polecam cały skecz. Dla niecierpliwych -> 05:08). Słyszysz >klik< i but się wypiął. Powtarzasz operację kilka razy, żeby upewnić się, że nie ma w twoich ruchach przypadku, tylko nienachlany profesjonalizm. Nic trudnego. Dziecko by zrozumiało. Po kilku próbach puszczasz wodze wyobraźni o tym jak będziesz napierał jutro i jak to osiągniesz nadświetlną jadąc pod górkę i jeszcze pod wiatr. Wszystko naturalnie dzięki Twoim nowym pedałom i butom. Stwierdzasz, że skoro tak dobrze ci idzie, to może zrobisz rundkę po hali garażowej, żeby spróbować jak to jest. Zapinasz jednego buta. Kręcisz korbą. Ruszasz. Dopinasz drugiego buta. Dwa, trzy kółeczka… bardziej jajeczka niż kółeczka. Wypinasz jedną nogę. Udaje się bez problemu. Wypinasz drugą. Zatrzymujesz rower. Super. Operację powtarzasz jeszcze dwa razy. Już prawie jesteś kolarzem. Myślisz, że pora już wracać do domu, bo trzeba wypocząć, a na jutro zaplanowałeś, że zmierzysz się z dystansem 100 kilometrów. Podjeżdżasz do piwnicy. Przez głowę przelatuje myśl: „Spoko. Ogarniam.”. Hamujesz. Rower zwalnia. Prawie się zatrzymuje, a ty przypominasz sobie, że zapomniałeś wypiąć buty. Rozpoczyna się dramatyczna walka. Piętka zaczyna nerwowo wymachiwać na bok. Rower przechyla się coraz bardziej na prawo. Piętka drży. Myśli galopują. Rower łapie krytyczny kąt natarcia na glebę. Już wiesz, że się nie wypniesz. Że starcie z betonową posadzką jest nieuniknione. W akcie desperacji wystawiasz rękę i lądujesz całym ciężarem na niej.


Moje myśli w czasie całego zdarzenia przypominały imiona pilotów z tej katastrofy.
Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować za rady udzielane mi na FB, że wymienię tylko kilka: popróbuj najpierw na sucho, poćwicz przy framudze, spróbuj na czymś miękkim. Przydały się zupełnie do niczego. Dzięki. Następnym razem bardziej się postarajcie ;)

Oszczędzę wam opowieści o wizycie na oddziale ratunkowym. Muszę jednak powiedzieć, że służba zdrowia działa o czwartej nad ranem całkiem sprawnie. W każdym razie siedzisz sobie na oddziale ratunkowym czekając na werdykt i myślisz jak to głupio zawaliłeś sezon. Przychodzi lekarz informuje cię, że ręka jest cała, ale mocno poobijana. Masz ochotę skakać z radości, ale grasz radość jak Clint Eastwood. Będzie bolała jeszcze ze dwa tygodnie i masz ją oszczędzać. Dostajesz też jakieś maści. Wracasz do domu, zjadasz śniadanie i dostajesz smsa. Sąsiad pyta, czy rower aktualny. Łapiesz za telefon żeby wylać całą swoją gorycz, ale w ostatniej chwili dopada cię myśl, że skoro ręka nie jest złamana, to w zasadzie nic ci nie jest. Chwytasz jakiś bandaż i usztywniasz nadgarstek. Ból bólem, a trening treningiem. Odpisujesz, że aktualne. Lecisz po rower i robisz 54 kilometry baja bongo z jedną ręką na kierze. Wracasz szczęśliwy do domu, by móc spokojnie upajać się bólem poobijanej ręki.

9 komentarzy:

  1. Łączę się bólu, ale nie zmienia to faktu, że śmiechłem nieźle podczas czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Historię znałem już z FB, ale i tak się ubawiłem:D I nie napiszę "a nie mówiłem";) Ja kiedyś upadłem na własnym osiedlu, na oczach sąsiadów i to tak, że upadłem na niewypiętą nogę, która pozostała niewypiętą. I za ch... nie mogłem się podnieść ani wypiąć, bo na tej nodze leżałem. Musiałem się przeczołgać z rowerem na sobie do pobliskiej ściany (na szczęście była kilka m ode mnie) i obierając się rękoma o nią, podnieść.. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oplułam monitor próbując to sobie zwizualizować :)))
      Ostrożnie napiszę, że ja na razie jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę: nigdy nie zaliczyłam gleby w spd. Używam ich od lat ponad dziesięciu. Ale wszystko przede mną. Tym wpisem pewnie zaczęłam kusić los ;)

      Usuń
  3. Może powinni reklamować te buty "Kup sobie SPD, daj radość innym"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój facet jeździ w butach SPD, ja nie. I zawsze jak jedziemy w teren i wpadniemy w jakiś piach, on leży a ja nie :D nigdy nie zdąży się wypiąć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. hasło reklamowe jest super :) ubaw po pachy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmmmm, to ja jestem tym wyjątkiem o których opowiadają legendy kolarskie. Pierwsze SPD kupiłem do górala po bolesnym wypadku jak jeszcze jeździłem na platformach i nigdy nie wyglebiłem się z powodu SPD (ani na góralu ani na szosie potem)! A naczytałem się o tym na forach, że aż strach było wsiadać na rower za pierwszym razem. Fakt, że zaliczyłem 2 szlify w międzyczasie, ale to były szlify z powodu kiepskiego opanowania ostrego skrętu i hamulca, a nie przewrotka na bok jak AT-AT w trakcie bitwy o Hoth :P

    Ale spoko - stay tuned, w przyszłym tygodniu będę uczył się wskakiwać w SPD z biegu :D I nie, nie nagram tego! :P

    OdpowiedzUsuń