6 kwietnia 2015

Biegać, czy żryć?

Ciocia, babcia, szwagier, siostra. Pocałunki, życzenia, powitania, pożegnania. Szybki przelot i od nowa. Odwieczny rytuał. Do tego wszędzie stół. Zastawiony po brzegi najpyszniejszymi pysznościami przygotowanymi przez mamy, babcie, żony, córki. Daniami, których receptury przekazywane są z pokolenia na pokolenie ze skrupulatnością większą niż najpoważniejsze państwowe tajemnice. Specjałami na wspomnienie których nawet w lipcu cieknie ślina. Możesz zarzucić wszelkie rygory diety i zatracić się bez pamięci w kosztowaniu albo... nazwijmy rzeczy po imieniu: w obżarstwie. Spokojnie możesz sobie na to pozwolić. Biegasz. Ćwiczysz. Spalisz to... Mówisz tak sobie, ale wiesz, że jest w tym tyle prawdy co w obietnicach przedwyborczych.

Zaczyna się już przy pierwszym posiłku, np. takim świątecznym śniadaniu. Tyle dobra. Tyle wszystkiego. Ręka sprawnie zmierza po białą kiełbaskę. Oko wypatrzyło odpowiedni kąsek, a dłoń jest tylko narzędziem. Wije się niczym wąż omijając półmiski, szklanki dekoracje...ale w pół ruchu szybko się cofa. Sałatka już po pierwszym rzucie oka na składniki zostaje spisana na straty. Do cholery! - krzyczy głowa. Jak tak dalej będziesz wybrzydzał to nic nie zjemy! Miało być tak pięknie, a ty znowu wariujesz! Jak tu się oddać bez reszty świątecznemu obżarstwu kiedy zaraz chcesz skoczyć pobiegać? A przecież po "tym" ciężko na żołądku, z kolei "to" nie ma żadnej wartości i nie przełoży się na żadną energię, przez co każdy z dziesięciu zaplanowanych kilometrów będzie męką, a po "tamtym" odbijać się będzie tak, że co krok przed oczami stawać będzie menu śniadania.

Z tyłu głowy jednak cały czas jest chęć, by wyrwać się z biesiadowania na coś więcej niż spacer. Dotlenić mózg zaczadzony w dusznym i zbyt ciepłym pomieszczeniu. Rozruszać mięśnie zastygłe przemieszczaniem się pomiędzy krzesłem jadalni i kanapą. Potrzebujesz tego. Dumasz więc nad swoim talerzem jak rozplątać ten gordyjski węzeł spleciony z różnych chęci. Dziubiesz trochę z tego, trochę z tamtego, ale tak żeby nikt się nie zorientował. Twoje lawirowanie między daniami ma przejść niezauważone. Gdybyś został na tym przyłapany, możesz zostać posądzony o to że ci nie smakuje. Nie ma większej obelgi w święta niż powiedzieć gospodarzowi, że coś jest niezbyt dobre. Przecież ktoś to wszystko przygotował. Spędził x-roboczogodzin na kuchennym etacie i nie chcesz żeby zrobiło się tej osobie przykro.

Mógłbyś w zasadzie zarzucić bieganie na te trzy dni, ale pół roku wcześniej zapisałeś się na maraton, półmaraton, czy jakieś ultra. Zostały ci ostatnie tygodnie do zawodów. Już wyszedłeś z łuku przygotowań i jesteś na ostatniej prostej. Nie po to urabiałeś sobie rękawy przez ostatnie miesiące, żeby teraz odpuszczać. Trzy dni przerwy wchodzą w grę tylko jakby się jakiś, tfu-tfu nie daj boże, uraz pojawił.

Najchętniej więc rzuciłbyś to wszystko i poszedł do kuchni zrobić sobie lekkie pełnowartościowe śniadanie - jakąś owsiankę albo coś lekkiego, a na świąteczne mięsa, ryby i ciasta rzucił się z całą mocą już po treningu pod hasłem uzupełniania białka i węglowodanów. Wiesz jednak, że tego nie zrobisz. Nie czujesz potrzeby walki, bo wiesz, że jest to walka o nic. Chcesz zjeść śniadanie z rodziną jak zwykły człowiek. Usiąść, pogadać, pośmiać się. Nie wybrzydzać. Zjeść bez rozbijania poszczególnych dań na białka, węglowodany i inne niezbędne twojemu organizmowi składniki. Jesteś wkurzony na ten cały sport, że tak zrył ci baniak, bo nie masz ochoty łamać tradycji, uchodzić za odmieńca.

Kombinujesz więc, jak tu wcisnąć trening w napięty jak plandeka w żuku grafik rodzinnych spotkań, odwiedzin i wizyt. Do tego najeść się tym wszystkim co lubisz i nie cierpieć katuszy na treningu. Jeśli ci się uda wyjść pomiędzy kawą z ciocią Wandzią, a wypadem do szwagra na małego kielicha, bez wyłapania piorunującego spojrzenia małżonki, to jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Dzisiaj. Bo święta mają dwa dni.

2 komentarze:

  1. Nie trzymam diety i lubię jeść, jednak kiedy planuję trening wolę zrezygnować z wyżerki, nawet tej najwspanialszej na rzecz dobrego sampoczucia podczas biegu, zawsze można dopchać po treningu, a i rodzina daje często żarcie na wynos ;) W te święta udało się od soboty codziennie być na treningu i ani razu nie odczuwałem wpływu przejedzenia. Pilnuję się odkąd babcia mojej żony przed treningiem nakarmiła mnie faszerowaną papryką (notabene PYSZNĄ), ale skutki jej spożycia skutecznie sprawiły, żebym się teraz nie obżerał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wstrzymałem się od wypieków (hurra), reszta wylądowała w brzuchu - czyli metoda małych kroczków pkt.1

    OdpowiedzUsuń