14 marca 2013

Złoto(tł)usty kusiciel

Dzisiaj nie będzie o budowaniu kaloryfera i instalacji nadprzyrodzonych mocy w nogach. Dzisiaj będzie o walce ze złem.

Pod kątem triathlonu i wytopu sadełka wpadam do lokalnego klubu na spinning. Godzina na rowerku w rytm ogłuszającej muzyki. Hektolitry wylanego potu można mopem wycierać z podłogi. Czasem do tego jeszcze na zakładkę dorzucam jakieś bieganie. Mógłbym być z siebie zadowolony, gdyby nie on. Zaraz po wyjściu widzę go z jego złotą, świecącą literą M. Jest na wyciągnięcie ręki. Stoi po drugiej stronie ulicy i kusi mnie tymi wszystkimi tłustymi, słonymi, pięknie opakowanymi i absolutnie pysznymi daniami. Za każdym razem tak samo. Po 1,5 godziny treningu jestem cholernie głodny, a wiem że tam dostanę szybko coś, co będę mógł natychmiast pochłonąć. Jak się nie złamać, kiedy w głowie dudni "jeść!"?. Opracowałem sobie zestaw tricków.


Co robię żeby nie jadać w fastfoodach?
  1. Myślę o tym, ile pracy kosztowało mnie spalenie tych marnych 550 kalorii. Jeden pysznie-tłusty Big Mac to 495 kcl, a skromnie wyglądający cheeseburger to 300 kcl. W tej małej bułce otrzymam też od groma tłuszczu i soli. Kilka kęsów i wytop trafi szlag.
  2. Wyznaczyłem sobie jeden dzień w tygodniu, kiedy ewentualnie mogę zjeść coś śmieciowego. Jeśli wciągnę coś poniedziałek, to sory. Do końca tygodnia szlaban. Założenie jest takie, że może to być maksymalnie jedna rzecz. Problem pojawia się na imprezach i innych spotkaniach towarzyskich. Jest na to prosta rada - nie chodzić ;)
  3. Staram się sam przyrządzać śmieciowe potrawy. Jeżeli mam ochotę na pizzę, to sam wyrabiam ciasto i sam ją piekę. Jak chcę zjeść tortillę, to najpierw muszę zrobić placki, a potem farsz. Podobnie z kebabem. W ponad połowie przypadków zwycięża lenistwo i nie robię tych potraw, a co za tym idzie ich nie zjadam.
  4. Pilnuję, by mieć zawsze coś zdrowego w torbie i lodówce. Jakiś serek, obraną i pokrojoną marchewkę, banana, batonik owsiany itp. Gdy przyjdzie ochota na przekąskę, lepiej nie wystawiać się na próbę. 
Jak na razie to działa - jest 10:0 dla mnie.

2 komentarze:

  1. Cześć Błażej,

    Staram się trzymać podobnej zasady, nie odmawiać zupełnie, a raz na jakiś czas (ok, przyznaje, zdarza mi się to dość często :>) zjeść coś niezdrowego. Na szczęście nadrabiam treningiem, więc sumienie mnie nie gryzie :)) .

    Ps. A Mak rządzi! Cheesburger, mcwrap i kawa z mlekiem! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, mam niestety podobny problem ;) Z nie chodzeniem na imprezy też kiedyś próbowałam, ale ile można się izolować od znajomych ;) Radą na to jest robienie imprez w domu - wtedy mamy większą kontrolę nad tym co pojawia się na stole ;)

    OdpowiedzUsuń