Kierowcy trąbiący na widok biegacza i pukający się w głowę
raczej nie nastrajają do obnoszenia się ze swoją biegową pasją. Z drugiej
strony nie ma co się tym ludziom dziwić. Wokół pola. Gdybym ja zasuwał cały
dzień na roli, pewnie też ostatnią rzeczą o jakiej bym myślał byłoby bieganie.
Niemniej, tak ekspresyjne obnoszenie się ze swoim zaskoczeniem sprawiło, że tym
razem na wypad w okolice Wisznic na Podlasie postanowiłem zabrać szosę, a
bieganie sobie odpuścić.
Polska gościnność a'la Podlasie. Panowie drogowcy rozwijają świeżutki asfalt. |
Wybierając kolejne trasy udawało mi się trafiać już w
znacznie bardziej urozmaicone. Nie da się ukryć, że w tamtym rejonie królują
dłuuugie proste. Takie po kilka kilometrów. Nikt też gór tam nagle nie
przeniesie, więc jest płasko. Gdy jednak zjedzie się z głównych dróg, to można
zobaczyć kawałek ciekawej z perspektywy mieszczucha, rolniczej Polski. Czasem
warto to zrobić, bo boczne drogi są często w lepszym stanie niż te główne.
Ogólnie asfalty są w lepszej kondycji niż te na Pomorzu. Dziury są w większości
połatane. Wiele ma nowy dywanik, który zachęca do mocniejszego naciśnięcia na
pedały. Szczególne podziękowania dla panów drogowców, którzy na trasie mojego
przejazdu w miejscowości Kostry rozwijali świeżutki asfalt. Dzięki Panowie, to
lepsze niż czerwony dywan, orkiestra, chleb i sól. Ciut gorsze niż wódeczka,
ale wiadomo: się jeździ, się nie pije.
Mojej szosie tak się spodobały Lamborghini, że aż się przytuliła do jednego. |
Ciekawostką jest też to, że widziałem dużo więcej
rowerzystów niż w swojej okolicy. Naturalnie wyprzedzanie ich też było fajne.
Nie tak fajne, jak Lamborghini, ale fajne. Nie ma kolarzy, MTBowców, czy
trendsetterów na miejskich cudeńkach z koszykami. Tam rower jest najzwyklejszym
środkiem do przemieszczania się. Ciekawe, że to do czego zachęca się ludzi w
miastach wielkimi kampaniami społecznymi tam jest powszechne. Jeżdżą starzy,
młodzi, grubi i chudzi. Wszyscy niezależnie od płci. Polsko bierz przykład :)
Przez trzy dni moje nogi wzbogaciły się o 145 kilometrów. Jak na moje kulanie się, to całkiem całkiem. Zwiedzanie Podlasia z blatu uważam za udane. Następnym razem też zabiorę szosę.
145 kaemów to niczego sobie przebieg. Co do rowerów tu i tam to święta prawda, związana także z zamożnością ludzi poza aglomeracjami. Tam rower nie jest modny, jest koniecznością, bo paliwko kosztuje.
OdpowiedzUsuń