6 czerwca 2014

Zaraz się zacznie


Gdyby jeszcze dwa miesiące temu ktoś zapytał mnie po co jadę na triathlon do Brodnicy, bez wahania powiedziałbym, że po wynik. Dzisiaj już nie jestem taki pewien, czy jadę tam po wynik, czy może po nowe doświadczenia.

Jest w triathlonie kwestia, która wydaje się, najistotniejsza i zarazem najtrudniejsza do określenia. To kwestia oczekiwań. Dla jasności nie chodzi mi o to, czy dadzą fajną koszulkę w pakiecie albo czy będzie mój ulubiony żel na punktach odżywczych. W zasadzie mam to w d.... Bardziej nurtuje mnie to, czego mogę oczekiwać od samego siebie. Gdzie postawić granicę? Wiadomo, że to zawody i wiadomo, że pójdę w trupa, tylko jak to wszystko poukładać, żeby ten trup był na mecie, a nie przed połową biegu jak w Malborku (nie znasz tej historii? sprawdź tutaj). Jest w tym triathlonie pewna ekscytująca niepewność, która towarzyszy każdemu startowi. Niby dystanse są te same, ale... no właśnie tych "ale", tych niewiadomych, elementów, puzzelków, które muszą się ułożyć jest tak dużo, że ciężko przyrównywać wynik do wyniku. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że sam muszę ocenić siebie; stan swoich przygotowań i formę, i na tej podstawie dokonać szacunku, a nie od dziś wiadomo, że w stosunku do siebie jestem najmniej obiektywny.


Niemniej jednak jakieś oczekiwania trzeba mieć, bo start dla samego startu już mnie nie bawi. Wystarczy, że zeszłym roku udowodniłem sobie, że ukończenie triathlonu na dystansie 1/4 IM (950 m pływania, 45 km jazdy na rowerze i 10,5 km biegu) jest w moim zasięgu. Stara zasada z kolei mówi, że "jeśli nie idziesz do przodu, to się cofasz", a ja jeszcze mam trochę chęci, żeby pchać ten wózek naprzód i stawać się lepszym od samego siebie.

Jeśli popatrzeć na pływanie, to w zeszłym roku szykując się do debiutu w triathlonie pływałem regularnie raz w tygodniu, co przełożyło się na wynik poniżej 20 minut (19:35). W tym roku pływałem teoretycznie więcej, z tym, że w kwietniu nie przepłynąłem ani jednego kilometra (zero! null!). Ta przerwa dała się mojej formie we znaki. W zasadzie to właśnie cofnąłem się w rozwoju. Wygląda to trochę jak z dzieckiem, które w końcu przestanie robić w pieluchę. Rodzice chodzą przyklaskują i chodzą uśmiechnięci, aż pewnego dnia znajdują przykrą niespodziankę w majtkach. Dla mnie była ona bardzo przykra, co tym dobitniej odczułem na ostatnim treningu w jeziorze, gdzie wlokłem się na szarym końcu. A koniec końców przypłaciłem to jeszcze solidnym przeziębieniem. Miało być przecież zupełnie inaczej. Przecież jeszcze we wrześniu pisałem we wnioskach z Przechlewa „Kolego, nie czuj się zbyt pewnie i naucz się pływać tak szybko żeby cię następnym razem nie skopali”. I co? I g...o! chciałoby się zakrzyknąć. Tym niemniej, choć to może trochę na wyrost, każdy wynik pływania gorszy niż w debiucie będzie porażką.

W kolarstwie się rozkochałem. Na razie bez jakiejś specjalnej wzajemności, ale wierzę, że kropla drąży skałę. Bianka, która przyjechała do mnie na początku roku ze swoją miętową ramą (tak mi panie powiedziały, bo ja myślałem, że jest po prostu zielona), białą owijką i białymi laczkami, które dokupiłem jej do kompletu daje mi ogromną frajdę. Nie dość, że wygląda nieziemsko to, jeździ mi się na niej dużo szybciej i przyjemniej niż na moim poprzednim rumaku. Czasem nawet tak szybko, że denerwują mnie wlokący się kierowcy. Spędzam w siodełku więcej czasu niż wcześniej. Dla porównania tylko w maju przejechałem prawie trzy razy taki dystans jak w zeszłym roku (291 do 103). W tym wszystkim nie sposób też pominąć godzin spędzonych w zimie na trenażerze. Gorące podziękowania należą się mojej rodzinie, która dzielnie znosiła jego wycie, podczas gdy ja kręcąc oglądałem ze słuchawkami na uszach seriale. Po cichu więc liczę, że moje kolarstwo weszło na trochę wyższy poziom, a mi uda się poprawić czas z Przechlewa (1:27:28), choć trasa w Brodnicy jest bardzo wymagająca.

O bieganiu w zasadzie nie ma co pisać. Niby biegam trochę więcej, ale jakiegoś radykalnego skoku formy nie widać. Brakuje jeszcze szybkości i świeżości. Chociaż ostatnio nie biegłem żadnych zawodów na maksa, to wyniki na poziomie 43 minut na 10 km przychodziły mi bez specjalnego trudu. Jak to się przełoży na triathlon? Ciężko powiedzieć. Jeśli się nie spalę i nie przycisnę na początku, to powinno być dobrze.

Na jaki wynik mogą się przełożyć te wszystkie elementy? Ciężko powiedzieć. Coś tam sobie zakładam, ale liczę na waszą podpowiedź. Dlatego ogłaszam:

-------------- KONKURS --------------

Osoba, która najtrafniej wytypuje mój wynik w Brodnicy otrzyma książkę ufundowaną przez Wydawnictwo Septem - Triathlon od A do Z. Treningi do wszystkich dystansów. Marka Kreanthousa. Typować możecie w komentarzach pod poniższym postem, mailowo lub na FB do soboty 7 czerwca do godz. 9.00. Jeśli nikt nie wytypuje dokładnie wyniku, wtedy książka powędruje do osoby, której typ będzie najbliższy osiągniętego przeze mnie rezultatu.


2 komentarze:

  1. A co mi tam, strzelę sobie: 2:29:59. Uduwonij mi, jak bardzo się pomyliłem w tym strzale ;-) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń