15 kwietnia 2013

Fabryczny zapach lasu

Klasyczna samojebka, ale chciałem jakoś 
udokumentować pierwszy wypad ;)
Jak zapach do ubikacji nigdy nie będzie pachniał prawdziwym lasem, czy inną konwalią, tak spinning nie pachnie jazdą w terenie. Jeden, dwa ruchy korbą. Trochę powietrza w płuca i jazda. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jaka to różnica.

Cała zima. Powiedzmy sobie szczerze - cholernie długa zima, spędzona na rowerkach spinningowych. Tylko ty... i dwadzieścia innych osób zamkniętych w sali gdzie temperatura jest rodem z tropiku (jeśli ktoś mierzy wysiłek ilością wylanego potu, to na spinningu będzie zadowolony). Trener wchodzi, rozdaje uśmiechy, siada na swoją maszynę i puszcza muzę. Zaczyna się łupanie. Mocny bit to obowiązkowy punkt programu. Przygasza główne światła i włącza migające kolorowe. Taka dyskoteka tylko, że na rowerkach. Po 10 minutach przestaję słyszeć swoje myśli. W zasadzie po co mi myślenie. Przyszedłem tu zasuwać, a nie zastanawiać się nad sensem życia. Jest tylko muza i okrzyki trenera: "GÓRA!" i stajemy na pedały. "DÓŁ" i dupsko ląduje na siodełku. Nawet staram się wyobrazić sobie te góry o których mówi trener w chwili, gdy każe nam podkręcić opór. Niektórzy z kolei wyobrażają sobie chyba, że to Tour de France, bo pełna napinka i co parę minut rzucają kontrolne spojrzenie w lustro domagające się od odbicia odpowiedzi "O tak! Wyglądasz zajebiście". Od razu widać po co kto tu przychodzi.


Muszę powiedzieć dwie rzeczy, ważne rzeczy na korzyść spinningu. Po pierwsze, tam naprawdę dostaje się w kość. Sam raczej nie zmusiłbym się do pedałowania przez blisko godzinę ze średnim tętnem 150 uderzeń na minutę. Tam mnie zmusili. Są takie chwile, że uda palą i przychodzą myśli, że za mocno, że wystarczy, ale pedałujesz. Druga rzecz, to pedałowanie w rytmie. Spinning odczarowuje tę całą kadencję. To nie wycieczka z rodziną. Dwa obroty korbą i plaża. Potem znowu dwa i suniesz podziwiając krajobrazy. Tu się kręci cały czas. Po prostu puszczają muzę i trener nadaje rytm pedałowania. Dla początkujących, czyli takich jak ja - super.

Tyle, że to wszystko blednie i traci urok z pierwszym ruchem pedałami na dworze. Trochę słońca i pęd wiatru na pysku. Tu jak jest górka, to jest. Nie trzeba jej sobie wymyślać. Takich jak w realu i tak bym sobie nie wymyślił. Tu wiesz, że jak depniesz, to wskakują konkretne wartości na licznik. Nie musisz na niego patrzeć, bo śmigający obok krajobraz wyraźnie daje ci odczuć, że pędzisz. Dochodzą też zupełnie nowe doznania jak boczny podmuch, który może wyrzucić cię na środek pasa. Dziury po zimie, zaliczenie których może kosztować solidną glebę, koło w ósemkę albo jedno i drugie. Zalegający na poboczach piasek, na którym można zyskać piękne szlify. Pełna koncentracja. Było tak fajnie, że nawet kierowcy mijający mnie na odległość zapałki z pełną prędkością otrzymywali moje rozgrzeszenie.

Podobne wrażenia mam z bieżnią mechaniczną. Nędzna namiastka biegania. Jako element zastępczy - ok, ale jak można preferować bieganie na czymś takim? Jak można woleć sosnowy zapach do ubikacji od prawdziwego zapachu lasu?

5 komentarzy:

  1. Ze spinningiem miałam jednorazową przygodę, która skończyła się dla mnie boleśnie. Rower na którym przyszło mi ćwiczyć na zajęciach miał uszkodzone zapięcie przy pedale. Mimo że to zgłosiłam, instruktor tylko stwierdził, że to nie jest wielka usterka i że mogę ćwiczyć i bez tego. W połowie zajęć stopa mi się ześlizgnęła z pedała, który z całym impetem przyładował mi w łydkę. Kto był na spinningu to wie, że te ustrojstwa mają ogromną bezwładność i nie da się ich zatrzymać, jak to jest z normalnym rowerem. To był mój pierwszy i ostatni raz - gojenie się bardzo bolesnego zbicia z siniakiem na całą łydkę wyleczyło mnie z pomysłów brania udziału w takich zajęciach.

    Milion razy bardziej wolę klasyczny fitness, bo oprócz siódmych potów wyrabia koordynację ruchową, człowiek myśli i się zastanawia, zapamiętuje układ, a nie pedałuje jak durny chomik. Swoją drogą - gdyby podłączali jakąś prądnicę pod te rowerki spinningowe to byłoby oświetlenie dla całego klubu fitnessowego :). Że też jeszcze nikt na to nie wpadł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amerykanie wpadli. Są kluby zasilane w ten sposób: http://spectrum.ieee.org/green-tech/conservation/these-exercise-machines-turn-your-sweat-into-electricity/0

      Usuń
    2. No tak, mogłam się tego spodziewać...

      Usuń
  2. W Szczecinie w ciągu kilku mies. ma powstać taki klub fitness zasilający biurowiec. Wybiorę się z ciekawości.
    Byłam raz na siłowni i jakoś mnie nie ciągnie, nie ma świeżego powietrza, ciągle te same krajobrazy... niee. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę czekał z niecierpliwością na relację z tej siłki :)

      Usuń