Przyjacielska atmosfera i partyzancka organizacja, tak w kilku słowach można skwitować Bieg Noworoczny organizowany w Gdańsku przez Przemka Torłopa.
Padający mokry śnieg i wiatr nie zachęcały do wyjścia z domu, ale że lubię kameralne imprezy biegowe wybrałem się na gdańskie Przymorze. Tam gdzieś w Parku Reagana miał się odbyć Bieg Noworoczny. Gdzieś, bo lokalizacja podana była dosyć luźno. W razie potrzeby zapisałem sobie numer telefonu do organizatora. Idę od parkingu. Namiotów, banerów, balonów, toi toi ani im podobnych atrybutów, które na dobre wpisały się w krajobraz imprez biegowych nie spodziewałem się zobaczyć. Mimo wszystko dość szybko znalazłem organizatora skulonego pod jedną ze zjeżdżalni na placu zabaw, jak kaukaski partyzant. Nie ma co się dziwić, ciepło to mu na pewno nie było. Opłaciłem startowe. Przedyktowałem imię i nazwisko. Pada pytanie na ile biegnę. Bieg odbywa się w formule: wielokrotność pętli o długości 4,2 km, ale na ile ja się czuję? Stawiam na dwie pętle i z nieśmiałym uśmiechem tłumaczę, że kolano boli i coś tam coś tam. Organizator patrzy z niedowierzaniem i żartuje, że po dziesiątym przestanie. Zostaję przy swoim. Pytam o trasę, ale w ferworze kolejnych zapisywanych nie otrzymuję odpowiedzi. Jakoś specjalnie nie nalegam. Dobra, myślę sobie, pobiegnę za innymi. Ktoś musi znać trasę.
Idziemy na start. No może za dużo powiedziane. Organizator palcem pokazuje, gdzie mamy się ustawić. Mimo to wszyscy uśmiechnięci. Nikt nie narzeka, nie komentuje. To właśnie lubię w małych imprezach. Na starcie staje około trzydziestu osób. Trzy, dwa, jeden i start. Biegniemy w stronę morza. Tam gość na rowerze pokazuje nam ręką, że teraz zakręt o 90st. i deptakiem wzdłuż plaży aż do mola w Brzeźnie. Tam nawrotka i tą samą drogą powrót. Przed startem zapomniałem przestawić pulsometru z treningu w pierwszym zakresie tętna na zawody o czym ten namiętnie przypomina pikaniem. Pierwsza pętla mija bardzo szybko, ale za to na początku drugiej dostaję zadyszki. Zwalniam. Ponad miesiąc bez biegania zrobił swoje. Po drodze święta i zwiększenie obciążeń. Maszyneria nie chce słuchać tak jak wcześniej. Sam sobie jestem winien. W końcu docieram do mety. Organizator przegryza kanapkę. Mówię, że skończyłem. Próbuje złapać stoper. Udaje się. Zatrzymuje. 00:39:35. Daleko od formy jak stąd do Krakowa. Zawijam się do domu. Trzeba ułożyć jakiś plan i wziąć się do roboty. Cześć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz