Na miejscu byłem już przed 8:00. Ani jednej chmurki i trochę ponad 10 stopni. Porządna rozgrzewka podpatrzona na blogu Piotra Sucheni (run-passion.pl) i byłem gotowy do startu. Bardzo pomógł fajny patent ze starą - dodatkową koszulką, która pomogła utrzymać temperaturę ciała. 3,2,1.. koszulka poszła na pobocze, a my ruszyliśmy.
Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszyła maszyna... w tempie 5:20 na pierwszym kilometrze. Dramatycznie wolno. Pacemaker na 3:30 gdzieś mi zniknął. Potem przyspieszamy i wchodzę w tempo trochę poniżej 5:00. Rundka po centrum i zaskakujący luz jak na tylu startujących. Pierwszy raz obyło się bez biegania po trawnikach i poboczach przy wyprzedzaniu. Czyżby wszyscy karnie stawili się w swoich strefach czasowych?
Na 5 km dochodzę grupę biegnącą za zającem na 3:30. Jest ich siła. Na moje oko ze sto osób. Trzymam się za nimi jakieś 5 metrów. Widzę wielkie oczy wolontariuszy w bufetach po ich przejściu przez wodopój. Tak chyba musi się czuć się ktoś po przejściu tabunu koni. Spustoszenie jest nieziemskie, ale wolontariusze robią co mogą żeby dać też coś tym co biegną za nimi.
Wbiegamy pod most i jest szaleństwo. Ludzie są wszędzie. Na poboczu, na estakadach i naprawdę się drą. Nogi same niosą. Jest bosko. Dychę mijam w równe pięćdziesiąt minut. Czuję moc w nogach, ale mimo wszystko z tajnej skrytki wyciągam żel i zajadam go przez najbliższe dwa kilometry.
Na bufecie przy 15 km wyprzedzam zająca i kolegów biegnących na 3:30. Przez następne kilometry utrzymuję nad nimi około dziesięciometrową przewagę. Wszędzie wzdłuż ulic sporo ludzi. Nawet nie zauważam jak dobiegamy do półmetka. Wyciągam drugi żel i popijam go wodą. Przypominam sobie mapę trasy i to, że zbliżamy się do podbiegu w Natolinie.
Wbiegamy do parku. Jest naprawdę wąsko i ciasno. Dobrze, że wyprzedziłem grupę, bo byłby jeszcze większy ścisk. Nierówna kostka na podbiegu sprawia, że stopa kołysze się we wszystkie strony. Dostaję ostro w tyłek. Wybiegamy z parku, a ja wyraźnie czuję tę wycieczkę krajoznawczą w nogach. Do tego jeszcze wiatr wali piąchą w ryj. Pojawia mi się pierwsza myśl, że nie wytrzymam. Mijam oznaczenie 28 kilometra.
Tłumy ludzi przy KENie. Tak chcieli nas zobaczyć, że zajęli jeden pas. Wszyscy chyba wpadli na ten sam pomysł co ja. Czatują tu rodziny i znajomi zawodników, żeby podać im żel albo picie. Żebym tylko nie przegapił Izy. Trzymam się prawej i jest! Kilkanaście metrów przede mną. Dostaję od niej żel i wodę, i porządnego kopniaka pozytywnego nastawienia. Ładuję akumulatory i jadę na nich kolejne kilometry. Przyspieszam i pomimo wiatru idę w tempie 4:52/km. Obok mnie biegnie facet, który co chwilę gada przez komórkę. Jak on to robi?!
Dobijam tak do 38 kilometra i tu zaczynają się kłopoty. Każdy metr staje się walką. Nogi mam jak z drewna. Zegarek pokazuje, że tempo spadło do 4:57, ale głowa czuje jakby spadło do 6:00. Ostro biję się z negatywnymi myślami. Przyjmuję kilka celnych ciosów, ale nie daję się znokautować. Widzę stadion i ludzie mówią, że teraz będzie z górki, ale ja mam ochotę iść albo najlepiej się położyć. Zmuszam się do tego żeby biec. Zipię jak stara lokomotywa. Zbiegamy z mostu i myślę tylko o tym żeby się nie przewrócić. Mam wrażenie, że słaniam się na nogach. Wiem już, że będzie poniżej 3:30.
Zbudować dom, spłodzić syna, zasadzić drzewo i... przebiec maraton. Tak powinna brzmieć ta maksyma, bo te czterdzieści dwa kilometry potrafią skutecznie oddzielić mężczyzn od chłopców. Mazgajów i mamisynków od prawdziwych twardzieli. Od wczoraj z dumą mogę stawać i prężyć pierś po tej "lepszej" stronie.
__________
-- Po więcej zdjęć zapraszam na Picasa.
-- Chcesz wiedzieć, jak przygotowywałem się do pierwszego w życiu maratonu? Zobacz mój wpis podsumowujący rok 2012.
Super wynik w debiucie. Nic tylko gratulować! Gratuluję :)
OdpowiedzUsuńDzięki Kuba! Chciałem złamać 3:30 i się udało, ale lekko nie było :)
UsuńZajebiaszcza relacja! Po zdjęciach z mety widać jak wielką radość i satysfakcję Ci sprawił ten maraton:)
OdpowiedzUsuńTę radochę zauważyłem dopiero na zdjęciach. Przebiegając metę nie miałem pojęcia, że zacieszam jak dziecko :)
UsuńWielkie gratulacje! Masz bardzo dobrą wytrzymałość, ja po tym parku lekko zwolniłem a cała Puławska to była walka ze sobą żeby nie przejść do marszu. Powodzenia w poprawianiu życiówek!!!
OdpowiedzUsuńJa lekko zwolniłem na samym podbiegu, ale i tak mocno odczułem to w nogach na dalszych kilometrach.
UsuńDzięki za życzenia. Ciekawe, czy się uda coś z tego uszczknąć na wiosnę. Powodzenia w Wiedniu!
Brawo! Nie ma to jak się przełamać :) Zazdroszczę całej widowni, na moich maratonach musi być jakieś epickie miejsce blisko mety, żeby się pojawiło koło 20 osób, a Ty miałeś cały stadion. Teraz, aby być bardziej PRO, musisz sobie kupić skarpety kompresyjne ;)
OdpowiedzUsuńAlbo przynajmniej te opaski kompresyjne na łydki i ramiona :)
UsuńCo do frekwencji to nie ma co się dziwić... kto chce oglądać ubłoconych kolesi na ubłoconych rowerach - estetyka cierpi ;P
Świetna relacja!!! Ogromne gratulacje!!! Mój pierwszy maraton przede mną i mam nadzieję, ze też uda mi się go przebiec. :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za dalsze sukcesy!!!
Gratuluję! Mam nadzieję dołączyć do grona "mężczyzn" w Poznaniu. Bardzo fajna relacja!
OdpowiedzUsuńMals running i truchtam, dzięki wielkie i trzymam kciuki za wasze debiuty :)
OdpowiedzUsuń